1.
Jeśli człowiek wybiera się aż do Gwinei i musi zrobić międzylądowanie, grzechem by było nie wykorzystać okazji i nie zrobić sobie bezpłatny dzień w Lizbonie! Zwłaszcza że atrakcja jest wliczona w cenę biletu 🙂 Za te same pieniądze można albo spędzić parę godzin międzylądowania na lotnisku, albo przerwać podróż na cały dzień i zwiedzić przelotem Lizbonę.
2.
Jeden dzień w Lizbonie tylko pozornie nie pasuje do tej afrykańskiej marszruty, którą sobie wykombinowałem. Całkiem symptomatyczny zrobił się „niechcąco” ten portugalski przystanek. Bardzo potrzebny, żeby poczuć „wylot”, żeby zebrać wewnętrzne siły przed tą właściwą, afrykańską przygodą…
3.
Lizbona jest urocza, wszyscy tak mówią i mówią prawdziwie. Postawiona na niezliczonych pagórkach i wzgórzach, zdobywana i budowana przez Fenicjan, Rzymian, Maurów, Żydów, chrześcijan, ludzi średniowiecza i renesansu… Zaskakuje i intryguje.
Nigdy nie wiesz, które jej oblicze wyłoni się zza zakrętu, zza pagórka. Gdybym miał z tej układanki wydobyć jakiś znak rozpoznawczy (na własny tylko użytek), rzekłbym że Lizbonę będę kojarzył z niezliczonymi, małymi placykami o nieodpartej urodzie. O starych tramwajach nie zapominając…
4.
Oczywiście mnie najbardziej czarują kręte i strome uliczki Alfamy, bodajże najstarszej części Lizbony.
Każdy zaułek to jeszcze lepszy kadr. Podobnie czarował i zaskakiwał mnie Istambuł. Bairro Alto też zachwycające. Praça Luis de Camões, rua dos Bacalhoeiros, okolice katedry, praça de Fado, praça Dom Pedro IV…. Czego mogę być pewnym po jednym kilkugodzinnym spacerze? Tylko tego, że Lizbonie trzeba poświecić więcej czasu. A że w moim przypadku zawsze sprawdza się prawo serii, to pewne jest ze już niedługo wrócę tu na dłuższa randkę…
5.
Zasiedziałem się na murku tyberskiego nabrzeża, wsłuchany w lekko fałszujący uliczny band. Tylko wiatr, mewy, fado, za plecami szeroka rzeka, obok zrelaksowani ludzie i ja. I chyba to ten wiatr od oceanu sprawia, że człowiek czuje tę niepokojącą potrzebę pójścia do przodu, w nieznane. Nietrudno zrozumieć dawnych portugalskich odkrywców. Są tacy, co mogą spędzić parę godzin w kontemplacyjnym bezruchu.
Są też tacy, których już po pół godzinie coś pcha dalej, jeszcze dalej…
6.
Pół roku temu kupiłem bilety do Gwinei. Pół roku temu postanowiłem, że nauczę się francuskiego na poziomie „podróżniczo- komunikatywnym”. Nadchodzi czas próby. Nie poświęciłem nauce francuskiego tyle, ile zamierzałem. Nie zdołałem opanować tego postawionego sobie minimum. Ale z drugiej strony wiem, że sobie poradzę, coś wystękam, zapytam trzy razy, w końcu zrozumiem. Kolejna granica do przekroczenia. Na pewno będzie trzeba zapłacić frycowe, naciągnie mnie jeden czy drugi taksówkarz albo sklepikarz… Ale nawet w tym można (a wręcz trzeba) znaleźć jakiś urok… W końcu po to właśnie człowiek pcha się w Nieznane 🙂
Czekam na ciąg dalszy!
Pretty soon 🙂