This is my way
1.
Istotą moich podróży jest droga. Samochodem w Tajlandii czy Maroku, autobusem na Sri Lance czy w Iranie, marszrutką i autostopem po Ukrainie i Armenii, pociągiem przez herbaciane wzgórza Cejlonu i góry Alborz w Iranie. Teraz przyszła kolej na bush-taxi, sept places w Gwinei.
2.
Mając 13-14 lat rysowałem na kartkach mapy drogowe wyimaginowanych państw. Siatkę autostrad, głównych dróg i dróg trzeciej kolejności odśnieżania. Węzły, obwodnice, drogi w budowie. Kartki te idealnie się ze sobą łączyły w wielki arkusz mapy drogowej innego świata. Zwiniętą w rulon trzymałem koło łóżka. Nie zachowała się ta mapa, ja już nie mam 13 lat, ale kocham mapy i podróżuję zawsze „swoją drogą”.
3.
Pod względem widokowym wygrywa w moim rankingu „pętla Pai” w północnej Tajlandii i droga przez Wysoki Atlas w Maroku. Ale pod względem doświadczenia na wskroś kulturowego jest droga z wyżyn Fouta Dijon na wschód Gwinei, w kierunku Górnego Nigru.
4.
Mamou z Faranah łączy droga krajowa – nomen omen – numer 1. Fantastycznie zmienia się otaczająca przyroda. Z zalesionych wysokich wzgórz, przez stożkowate pagórki, coraz liczniejsze palmy, rozłożyste afrykańskie akacje, pola ryżu czy uprawy orzeszków ziemnych.
Droga nr 1 to asfaltowy off-road! Odcinki równej, szybkiej nawierzchni szatkowane są nawet nie dziurami, nie wyrwami, lecz zapadlinami, głębokimi na pół wysokości samochodu.
Naprawdę, niejednokrotnie niemal owalne wyrwy wyglądają jak leje po bombie. Nie dziwi, że często za takim przecinającymi asfalt uskokami na poboczu widać unieruchomioną wielką ciężarówkę i kierowcę głęboko pod nią.
Kto nie spróbuje przejechać się przez Gwineę, nie uwierzy jak głębokie mogą być te rozpadliny. I jakoś wszyscy dają radę. Wszyscy z wyjątkiem tych ciężarówek.
5.
Droga to jedno, a miasta, wioski i ludzie żyjący przy drodze i z drogi – to osobna historia. To jeden wielki organizm.
Do przejeżdżających wolno samochodów dobiegają stadami dzieci i kobiety, żeby sprzedać cokolwiek: zimną wodę, bułki, banany, obrane pomarańcze, ręczniki, benzynę w butelkach… Nikt niczego nie sprząta, brud jest wszechogarniający, woreczki po wodzie i skórki od bananów rzucasz pod nogi. W sumie wygodne…
6.
Ale żeby nie było, wiele głównych ulic w miastach czy wręcz wioskach ma fotoeoltaiczne słupy oświetleniowe. Tylko, że najczęściej nie świecą.
7.
Muszę się przyznać. Zamiast jednego kupuję dwa bilety na przejazdy sept places. Dostaję wtedy dla samego siebie całe przednie siedzenie. Wiem, burżujstwo. Ale gdybyście zobaczyli tę matroną, co siadła za mną przygniatając na 11 godzin jazdy do drzwi 3 pozostałych pasażerów środkowej kanapy, to nikt by nie miał mi tego za złe… Są granice doświadczeń. Niemniej jednak wszyscy przeżyli. Dojechaliśmy. Oczywiście jestem głodny.