Yazd czeka, a my jeszcze w Shiraz! Dzień zaczęliśmy wcześnie, bo szkoda czasu na spanie. W nocy po rodzinnej, irańskiej kolacji jeszcze obrabiałem zdjęcia, pisałem kolejny odcinek bloga, padłem ok. 3 nad ranem. Pobudka o 7:30. Krótkie śniadanie, pożegnanie z rodziną Rezy i idziemy w miasto, żeby o 12:30 pojechać autobusem do Yazdu. Bilet na komfortowy autobus VIP kosztował 300 000 riali każdy, czyli ledwie jakieś 20 zł. Śmiesznie tanio podróżuje się po Iranie. A to wszystko dlatego, że prawie wszystko co się rusza, jeździ na własnym, irańskim gazie. Ponoć kiepskiej jakości, ale za to bardzo tanim. Mając jeszcze parę godzin do wykorzystania, chcemy przede wszystkim zajrzeć z rana do słynnego różowego meczetu, pink mosque…
Nasir al-Mulk Mosque
Pink mosque to żelazny punkt programu każdej wycieczki do Shiraz (wstęp jak wszędzie w Iranie: 200 000 riali). Dlaczego? A dlatego
Meczet nie jest szczególnie stary, budowę rozpoczęto w 1876 r., a ukończono w 1888 r. Jej fundatorem był Mirza Hasan Ale Nasir al Molka, możnowładca z dynastii Qajar (Kadżar). Budowę meczetu rozpoczęto w 1876 r., A ukończono ją w 1888 r. Do meczetu przychodzi się z rana, kiedy promienie słońca pod odpowiednim kątem wpadają przez witraże, zdobiąc meczet zachwycającą feerią kolorów. Reza powiedział nam, że linia padania refleksów wyznaczała onegdaj godzinowy rozkład porannych modłów.
Nie tylko okna sa tak bogato zdobione, ale również ściany, kolumny i arkady potrafią zachwycić perskim, wyrafinowanym pięknem. Wyciągnąwszy nogi na miękkim dywanie, można chwilę zadumać się nad czasem i miejscem, stałością i przemijaniem.
Niestety trudno tu zrobić uczciwą “sesję” fotograficzną, pobawić się naświetleniami i kątami, bo wszędzie tłumy turystów i “fotografów”. Trudno się dziwić, niewiele się od nich sam różnię. No chyba tylko tym, że nie odczuwam potrzeby stanąć sam pod witrażem z „fałką” z palców i pozować do portretu lub jeszcze gorzej, do selfie…Piękny jest nie tylko różowy meczet Nasira, ale i wewnętrzny dziedziniec, urządzony – jak już niejednokrotnie zauważyłem w Iranie – na podobieństwo ogrodu. Doprawdy Persowie mieli wybitne wyczucie piękna i harmonii…
A zaraz po wyjściu znów jesteśmy we współczesnym Iranie, w którym jesteśmy zakochani miłością wielką, ale przecież widzimy, że kraj to ubogi i mocno zacofany. Dla nas piękny i egzotyczny, ale dla Irańczyków często trudny i niewdzięczny.
Przebiegamy trochę skrótem przez Vakil Bazaar (zwiedziliśmy go trochę przedwczoraj, zachwycający!)…
żeby dotrzeć do centralnego punktu miasta, uroczego i eleganckiego placu, usytuowanego obok wielkiej sziraskiej cytadeli.
Cytadela Karim Khan
Przed odjazdem autobusu starczyło nam jeszcze czasu, żeby obejść cytadelę, słynną także dlatego, że jedna z jej narożnych wież (ta w lewym rogu fotografii) stara się zasłynąć jako „krzywa wieża w Shirazie”.
Do wnętrza nie wchodziliśmy (także dlatego, że czasu już mieliśmy naprawdę niewiele), bo bardziej nas cieszy ulica, niż stare wnętrza.
Sprawdziłem w googlu, nie ma wewnątrz cytadeli niczego, czego bym już w Persji nie widział. Za to nieopodal trafiliśmy na smakowicie zaaranżowaną kawiarnię, Cafe Arg – zajrzyjcie tam koniecznie! Miejscówka godna niejednego espresso 😊 Obfotografowaliśmy wnętrza i gości, a potem powymienialiśmy się z nimi zdjęciami. Takie rzeczy w Iranie to standardzik…
Jeszcze tylko taksóweczka na terminal autobusowy za dosłownie parę groszy i zaraz lecimy. Dobra rada: wsiadając do taksówki dobrze jest trzymać w ręce odpowiednio dobrany banknot i wyraźnie go pokazać kierowcy. W tym przypadku użyliśmy nominału 50 000 (pięć tomanów), co spotkało się z potwierdzającym kiwnięciem głowy przez kierowcę. Bilety na autobus kupił dla nas Reza (on zapłacił swoja kartą, my oddaliśmy mu gotówką).
Poczuć się jak VIP
VIP-ami podróżuje się po Iranie łatwo, tanio i wygodnie. Chyba nie ma lepszej opcji.
Drogi w Iranie są dobre i bardzo dobre. Autostrady przecinają cały kraj w każdym kierunku. Po 2-3 godzinach jazdy zawsze zjeżdża się na postój. Wystarczający, żeby wyprostować nogi i coś zjeść (choć w takich punktach postojowych kupić można albo jedzenie niewyrafinowane, albo tylko tandetne słodycze). Jesteśmy tylko o niewielkim śniadaniu i małej kawie, ale tutaj uraczyliśmy się jedynie tradycyjną herbatką.
Po co jeść? Po co spać? Nie przyjechaliśmy przecież do Iranu na wakacje, dla przyjemności… My w drodze…
Yazd
Tego było mi trzeba! Po pięknym, zmysłowym Shiraz, trafiliśmy do największego pustynnego miasta Iranu. Miłość od pierwszego wrażenia!
Trafiliśmy idealnie, Amir Chakhmag Yazd ocieplany zachodzącym słońcem jest absolutnie zjawiskowy. Tutaj spotykają się turyści i mieszkańcy. Tutaj krzyżują się wszystkie drogi Yazdu. Tutaj, tuż obok placu, mieści się kapitalny hostel o prostej, wymownej nazwie: Backpack Hostel Yazd. Ale nie tu będziemy spać. Tutaj miejsca nie ma, właściciele mają do dyspozycji jeszcze jeden hostel, trochę oddalony od centrum miasta. I dobrze, bo mniej turystów, a więcej kolorytu lokalnego… Oj kolorytu lokalnego jest tu cale mnóstwo…
A wnętrze hostelu rzuca po prostu na kolana. Ale miejscówka! Kocham ten Yazd! Szkoda tylko, że goście akurat trafili się nam drewniani i ani me, ani be…
Nie dość nam jeszcze. Idziemy w miasto. Pooddychać klimatem pustynnej stolicy.
Zwłaszcza, że akurat święto. Wielkie święto. Wszędzie imprezy. Dekoracje. Rozdają darmowe napoje. Całe rodziny ruszają w miasto celebrować urodziny jednego z 12 imamów szyickich.
Spektakle na świeżym powietrzu. Z pozoru wyglądają mocno infantylnie i discopolowo, ale nie mnie oceniać ich świat.
Najważniejsze, że ludzie szczęśliwi. Dzieci w swoim żywiole. A my w centrum uwagi. Jak zawsze i wszędzie w Iranie 😊 Zatem, gdy siadamy sobie przy herbatce na ulicy, zaczepia nas ojciec z nastoletnia córka, która w bardzo dobrym angielskim dopytuje nas, jak najlepiej reklamować swój nowo otwarty rodzinny hostel. Nie jest to takie łatwe w kraju, w którym obowiązuje cenzura internetu… Ale postaram się im jakoś pomóc.