Postanowiłem zabawić się w turystę i na cel wybrałem China Town. Dla odmiany zjeść coś nietajskiego 🙂
Rzeczywiście, miejsce szczególne. Ciasne, tłumne, mocno klimatyczne
Handel i usługi, wszystko i wszystkim, wszędzie.
Bardzo ciekawa propozycja: regeneracja twarzy nitką! Do salonów piękności nie chadzam (a szkoda!), więc nie uświadomiony jestem, że takie praktyki się stosuje. Tam najwyraźniej całkiem popularne.
Nie wszystko, co wystawione na sprzedaż mi się podobało! Tu bym raczej chętnie pana kolegę na jakieś serdeczne biczowanko i urwanie rączek posłał!
A i łamanie szczęki bejsbolem by chyba nie zaszkodziło…
Idziemy dalej. Robi się trochę ciemniej, więc neony zaczynają świecić i robi się jeszcze bardziej po chińsku.
Robię się głodny. Widzę, że tajscy Chińczycy, czy też chińscy Tajowie zdecydowanie gustują we wszystkim, co z morza. Większość jeszcze żyje…
Na rogu dwie knajpy uwijają się dość intensywnie, Zieloni i Czerwoni walczą o tytuł Woku Roku. Mój wybór padł na Zielonych, bo i kolor mniej ideologiczny, i kelnerki ładniejsze, i w ogóle na pewno to najlepsza knajpa w okolicy!
Pieczone w piecu małże w skorupach z sałatką z pędów fasoli potwierdziło mój wybór. Delicious 🙂
Czerwonych porzucam na pastwę innych turystów 🙂
ŚWIĄTYNIE
Świątynie wyglądają trochę jak oaza w środku miasta.
Strawa pozostawiona na ulicy duchom na pokrzepienie nie powinna kusić żywych 🙂
KHAO SAN
KABLE
Jeśli na głębokość jednej łopaty pod Bangkokiem jest bagno i dość – przyznajmy – cuchnący szlam, to wszystkie przewody muszą iść górą. Jeśli na głębokość jednej łopaty pod Bangkokiem jest bagno i dość – przyznajmy – cuchnący szlam, to wszystkie przewody muszą iść górą.
Bardzo charakterystyczny obrazek Nieokiełznana plątanina cieńszych i grubszych kabli. Wszyscy wnet po przyjeździe muszą uwiecznić to na zdjęciach.
3 lipca 2011 w Tajlandii odbędą się wybory parlamentarne. Zapewne nie jesteśmy w stanie dokładnie zrozumieć istotę politycznego kryzysu, w jakim tkwi Tajlandia. Ale lista nr 5 jest naprawdę wymowna…
Z wielką ulgą donoszę, że lista nr 5 to tylko (ponoć… hmm… dowcipna) prowokacja,
zachęcająca do wyborów wbrew kłótniom i sporom narodowym.
Świński kociołek (Pork Pan) to ciekawa tajska opcja kulinarno-towarzyska.
Lokal oferuje nieskończoną liczbę dań, które każdy sam sobie smaży na rozpalonej węglem
wybrzuszonej płycie. Na początek trafiają na sam szczyt dwa kawałki słoniny.
Następnie smażysz, co chcesz: kalmary, krewetki, rybki, wołowinkę, wieprzowinę, kiełbaski, wątróbkę, szpinak, kukurydzę, grzyby … Jest absolutnie wszystko, co ci do głowy przyjdzie (plus parę rzeczy, których . Na bokach, w rynnie, tworzy się znakomita (choć tłusta) zupa.
Wybór gigantyczny, a cena stała: 120 bhatów (czyli circa about 12 złotych) za żarcie dosłownie nieskończone. A na koniec – w cenie oczywiście – owoce, ciasta nawet lody kokosowe. Wszystkiego, ile żołądek jeszcze zmieści.
Trochę z nudów, trochę z zazdrości postanowiłem znowu, choć na chwilę, zabawić się w turystę.
Trochę na chybił trafił wybrałem sobie Oceanarium, czyli Siam Ocean World. Od razu mówię: nic by się nie stało, gdyby mnie tam nigdy nie było 🙂 Tego typu imprezy są adresowane przede wszystkim do dzieci
– i nie ma się czemu dziwić. Bo istotą bytu tego typu placówek to zadziwienie.
A jeśli nic już nie może zdziwić? To pozostaje walka o najładniejszą fotę. Niestety ani mój aparat, ani moje umiejętności nie pozwalają mi wziąć udziału w konkursie 🙁 Azaliż starałem się bardzo…
Ta wielka, szczerbata ryba została przeze mnie sfotografowana chyba z 20 razy… Ale uwierzcie, proszę, że w dość ciemnym tunelu złapać ruchomego zwierzaka w obiektyw i zrobić w miarę ostre zdjęcie – to naprawdę wyczerpujące i zużywające baterię zadanie. W pewnym momencie dochodzisz do wniosku, że nic – prócz udanego zdjęcia – cię tu nie obchodzi… O, żesz ty! Odstawiłem aparat i naprawdę z przyjemnością obserwowałem sobie te mniejsze i większe rybki. Być w odległości metra od szczęki rekina – naprawdę robi wrażenie, nawet na tym, kogo prawie nic nie dziwi i nie wzrusza.
Mijając jedno z wielkich akwariów zauważyłem kompromitującą nieco to ładne w gruncie rzeczy Oceanarium figurkę ryby.
W pierwszym odruchu założyłem, że ta kamienna replika – jak w każdym domowym akwarium – ma trochę urozmaicić otoczenia, aż odkryłem ku swojemu zdziwieniu (ach! a jednak! udało im się!), że to autentyczna, żywa ryba. Muszę przyznać się, że uznałem ją za najbardziej nieszczęśliwy przykład nieudanej operacji plastycznej…
Wcale się nie dziwię, że ukrywała się gdzieś wstydliwie między skałkami…
Ryb i różnych innych morskich stworzeń (zdumiewająco małych i zdumiewająco wielkich, wręcz monstrualnych) naprawdę nie brakuje. Jeśli tylko kto lubi sobie popatrzeć z bliska, nie pożałuje.
A jedna rybka doceniła nawet moje starania i w świetle lampy błyskowej wykazała się niebywałą wręcz fotogenicznością
Oczywiście, pokazy karmienia pingwinów czy rekinów adresowane są do rzeczywiście małych dzieci. Te mają wiele uciechy widząc, jak w lekko wyreżyserowany sposób największy z rekinów kradnie z koszyka smakołyki za plecami karmiącego inne ryby nurka…
Słowem: dwie godzinki – nie wyrok, nie znudzą…
Po wyjściu z tego Morskiego Świata masz wrażenie, że nadal jesteś w jakimś oceanarium, choć stworzonym dla zupełnie innych gatunków…
W Oceanarium mokro, i na zewnątrz mokro. Dzień szary, jakiś taki niewakacyjny…
Czas się chyba powoli zbierać w zupełnie inną podróż…