Z pola bitwy pod Chocimem i Kamieńca Podolskiego łatwo i szybko złapałem stopa do Czerniowiec (pa naprawlijeniu Kołomyja). Kierowca dużego furgonu jechał aż z Kijowa z dostawą mięsa… Wysadził mnie na przedmieściach, stamtąd złapałem autobus do tego sporego miasta. Spod dworca kolejowego wsiadłem do jak zwykle trzeszczącego, powolnego, mocno zużytego trolejbusu do centrum.
Czerniowce (Чернівці) czyli Bukowina
Czerniowce to „perła Bukowiny”, krainy która historycznie mieszała w sobie kulturę ukraińską, rumuńską, tatarską, polską, żydowską i rosyjską. Jak czytam w przewodniku*, niemiecki pisarz George Heinzen opisywał Czerniowce tak: „wpół drogi między Kijowem i Bukaresztem, Krakowem i Odessą, były skrytą stolicą Europy, gdzie trotuary były zamiatane bukietami róż, a księgarń było więcej niż piekarń”. Herbert nazywał Czerniowce „Aleksandrią Europy”.
Spędziłem tam tylko kilka godzin, w drodze do Kołomyi. Powiedziałbym: Czerniowce MOGŁYBY BYĆ „perłą Bukowiny”, gdyby zainwestować w miasto grube miliony. Przywrócić jej wielkość i urok, którego resztki przedzierają się przez odrapane tynki straszliwie zrujnowane ulice.
Patrząc na większą część miasta ogarnia człowieka zwątpienie, czy da się to kiedykolwiek uratować i postawić na nogi. Są miejsca, gdzie widać jak mogłoby to miasto wyglądać, gdyby nie zostało doprowadzone do zapaści. A może niesprawiedliwie oceniam? Spędziłem w Czerniowcach parę tylko godzin. Kilka okolic uderzało oryginalną urodą. Czerniowce są ruchliwe, tłumne, hałaśliwe. Ale mimo to niewątpliwie urokliwe. Rozglądając się ciekawsko można dostrzec ślady wielokulturowego charakteru miasta. Fajnie by było zostać tu na parę dni, wyrobić może bardziej obiektywną opinię i zrobić sobie z tego miasta bazę wypadową w bliższe lub dalsze okolice. Taki pomysł na przyszłość.I dalej w drogę…
Najgorsze przyszło, gdy lunął deszcz. Afrykańskie upały został gdzieś na wschodzie i północy. Tutaj jesteśmy na przedgórzu Karpat i pogoda jest zupełnie inna. Gdy lunęło, ulice zamieniły się w potoki, a ludzie wtłoczyli się albo pod zadaszenia przystanków, albo do wnętrz autobusów i trolejbusów. No i zrobił się dramat. Moim celem był avtowokzal, bo aby wydostać się z Czerniowic o tej porze i przy tej pogodzie, znowu zdecydowałem się na zorganizowane środki transportu. Długo czekałem na miejski autobus, a gdy już podjechał ledwo się do niego wcisnąłem. Wewnątrz zaduch niesamowity. Wszystkie okna zamknięte, ludzie spoceni i zmoczeni deszczem. Oj… Daleko nie miałem, ale autobus długo stał na przystanku, potem bardzo wolno jechał zniszczoną drogą, w końcu zepsuł się na następnym przystanku. W akcie desperacji chciałem iść na piechotę, ale udało się złapać taksówkę, która za parę groszy podwiozła mnie na dworzec, gdzie opryskliwa kasjerka poinformowała mnie, że autobusu do Kołomyi „Niet”. Trzeba łapać pociąg. Nieoceniona nawigacja googla podała godzinę pociągu, miałem z półtorej godziny zapasu, powinienem zdążyć. Spróbowałem wyjść na trolejbus lub marszrutkę, ale komunikacja publiczna w Czerniowcach (pewnie nie tylko tam) to egzystencjalny trening cierpliwości i wyrozumiałości. Gorzej, gdy trochę szkoda czasu. Znowu upolowałem taksówkę. Próbowałem udawać Ukraińca, nie odzywałem się jak długo było można, ale ostatecznie ujawniłem się jako Polak, bowiem w tych regionach świata polski akcent wydaje się niezwykle łatwy do rozpoznania. A jak już zostałem zdekonspirowany, to i za kurs trzeba było zapłacić z dwa razy więcej, niż standardowo. I tak było tanio, 120 hrywien to mnie więcej 10 zł. Można zapłacić zwłaszcza za przejażdżkę 30-letnim żiguli! W Polsce eksponatów muzealnych nie wiosno dotykać. A tutaj jazda na ostro 🙂 Z Czerniowic do Kołomyi jest ok 80 km. Pociąg w kierunku Lwów, Kowel rusza o 20:25, na miejscu jest o 22:05. Skład jest niezwykle długi, paręnaście wagonów! Przy drzwiach każdego wagonu stoi konduktor i sprawdza bilety. A wewnątrz zupełnie inny świat. Teraz najciekawsze. Bilet na kuszetkę (bez pościeli, bo za krótki dystans, ale i tak cała ławka-leżanka dla mnie) kosztował… uwaga… 23 hrywny! 3 zł!!! Mogę śmiało powiedzieć, że była to najtańsza podróż międzymiastowa w życiu!Kołomyja (Коломия) czyli Pokucie
Do Kołomyi przyjechałem zgodnie z planem, tuż przed nocą. Zarezerwowałem samodzielny pokój w małym hoteliku City Hostel do którego musiałem przejść na piechotę 2,5 km, ale do długich tras z plecakiem już przywykłem w tej podróży. Stało się znakiem rozpoznawczym Ukrainy, że niełatwo odnależć od ulicy hotel czy hostel. Tabliczek niet. Drogowskazów niet. Adres rozpoznawalny tylko dla tubylców a czasem i dla nich nie. Ulokowanie hotelu w Kołomyi odszukałem z pomocą Ukraińca, który poszukiwał tego samego już od paru minut. I nawet jego rozmowa telefoniczna z hotelem i szukanie drogi ze słuchawką przy uchu nie była rozwiązaniem najłatwiejszym… Noc za 200 hrywien, czyli mniej niż 30 zł. Można przeżyć, zwłaszcza, ze panie zrobiły mi pranie gratis, miałem dostęp do kuchni, mogłem sobie zrobić kawę, miałem też w pokoju własną łazienkę, co po długiej już podróży było bardzo cenne. Za takie pieniądze można wybaczyć, że łóżko trochę niewygodne, a pokoik ciasny. Ja niewymagający jestem 🙂 Następnego dnia trochę przespacerowałem się po tym cudownie prowincjonalnym mieście. Nazwa miejscowości wzięłaś się od tańca zwany kołomyjką ze skomplikowanymi figurami. Taniec stopniowo przyspiesza, stając się pod koniec istnym wirem tańczących osób – stąd określenie„ale kołomyjka!” oznaczające coś skomplikowanego, trudnego do opanowania. Inne wersje wywodzą nazwę od założyciela miasta, węgierskiego króla Kolomana. Złośliwcy zaś twierdzili, że po prostu po przejściu Prutu wozami tutaj właśnie z błota „koła myją”. Warto pamiętać, ze w okresie międzywojennym Kołomyja była w anegdotach traktowana jako stolica durnoty, taki ówczesny Wąchock 🙂 W swojej niespiesznej włóczędze po mieście zajrzałem do Muzeum Huculszczyzny i Pokucia… Tego typu instytucje z klasyczną ekspozycją “za gablotą” nie zachwycają mnie zbytnio (choć dla lepszego poznania specyfiki miejsca wydają się wręcz obowiązkowe). To jednakże muzeum, umiejscowione w starej, zabytkowej kamienicy, dawało przy okazji sposobność podziwiania przepięknej klatki schodowej! Przede wszystkim zająłem się, jak wszędzie, wyszukiwaniem lokalnym smaczków miejskich. Najsłynniejsze jest muzeum pisanek, do którego nie wszedłem, choć wiem, że jest to lokalny must see. Zamiast do pisanek, wolę zajrzeć na targ, przyjrzeć się ludziom. Sposobom na życie w surowych, prowincjonalnych warunkach.Urocze, stare, historycznie polskie miasto
Miasto królewskie zostało założone przez Kazimierza III Wielkiego na prawie magdeburskim pomiędzy 1366 a 1370 r. W 1459 książę mołdawski Stefan III Wielki złożył tutaj hołd Kazimierzowi Jagiellończykowi. Od 1772 Kołomyja znajdowała się w zaborze austriackim, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wróciło do Rzeczypospolitej i rozwinęło się jako kurort. W architekturze miasta te polskie korzenie bardzo łatwo uchwycić. Ale też trafić można na bardzo ciekawy przykład relacji ukraińsko-europejskich. Pamiętacie te czasy, kiedy sklep “Mini Europa” kusił zagranicznymi, europejskimi delikatesami? Na Ukrainie także ewidentnie to, co europejskie (a zauważyłem, że także polskie) znaczy “lepsze”. Jak całe polskie Kresy, Kołomyja i cała Huculszczyzna była zasiedlona wielką populacją żydowską. Tutaj w Kołomyi rozwijał się w okresie międzywojennym ruch chasydycki. Z tej całej wiekiej społeczności (unicestwionej przez Niemców we wrześniu-październiku 1941 w lesie w Szeperowce) pozostało niewiele pamiątek, ale w mieście funkcjonuje gmina żydowska. Jeszcze tyko na koniec spaceru po Kołomyi takie cudeńko architektoniczne o niezidentyfikowanej dla mnie proweniencji. Niech się znawcy wypowiadają 🙂 Główny punktem dzisiejszego dnia miał być wyskok w góry. Marzyły mi się (choćby w namiastce) ukraińskie Bieszczady. Ale też i nie chciałem wyjeżdżać gdzieś za daleko (żeby też bez problemu zdążyć wrócić). Wybrałem z przewodnika i mapy Jaremcze. Bardzo pouczająca i ciekawa wycieczka! Ale o niej w następnym odcinku 🙂* – w podróży korzystam z bardzo dobrego przewodnika „Ukraina Zachodnia. Tam szum Prutu, Czeremoszu…” (wyd. Bezdroża)
Pingback: swoją drogą - Ukraina autostopem? Dzień 8: Przez Stanisławów do...
Pingback: Ukraina autostopem? Dzień 9: Lwów. W końcu Lwów... - swoją drogą