Do tej limuzyny na lotnisku w Dubaju to nas prawie wsadzona siłą. Kolejka po taksówki była energicznie rozprowadzana przez nawoływacza. Zero negocjacji. Tu idziesz! Tu kierowca! Tak, normalna taksówka! Już, już, szybko!. Biorąc taksówkę z terminalu III trzeba z góry przygotować się na opór, by dostać “przydział” na zwykłą dubajską taksówkę, a nie luksusowego mercedesa, za którego będzie trzeba luksusowo zapłacić. A tak przy okazji: nie ma wiele pożytku z wypożyczenia samochodu na jeden dzień, zwłaszcza jeśli lądujecie na terminalu III, a samochód do odebrania jest z terminala II. Dokładnie już nie pamiętam, ale zapłaciłem bodajże 70 zł, żeby przejechać ową czarną limuzyną z jednego terminala na drugi. Innej możliwości nie ma, transportu publicznego między terminalami brak. Wynajęcie samochodu kosztowało jedynie 120 zł, co nie wydawało się duża ceną dzieloną na 2 osoby. Ale gdy doliczyłem przejażdżkę limuzyną, opłaty za przejazd mostem (czego się też nie dało ominąć, chcąc trochę w Dubaju zobaczyć) i paliwo, to wyszło nam razem jakieś 250 zł.
Inna sprawa, że żar lał się w Dubaju z nieba, około 40 stopni, więc przemieszczanie się klimatyzowanym samochodem było całkiem przyjemne, muszę przyznać 🙂
Trochę luksusu w Dubaju
Zdecydowanie dobrym wyborem okazał się nasz hotel. Skyline Deluxe Apartment w cenie 41 Eu za noc (czyli 75 zł za osobę, nie fortuna jak na Dubaj).
Z nieznanych nam powodów, bez proszenia, po niezbyt długim oczekiwaniu na rozpoczęcie doby hotelowej, zamiast opłaconego pokoju typu studio (najtańszego w ofercie), otrzymaliśmy apartament z ogromnym salonem, kuchnią, pokojem kąpielowym i wielką sypialnią. Po rozkosznym niekomforcie lankańskim i trudach nocno-porannej podróży miło było zakosztować odrobiny niespodziewanego luksusu 🙂
Dwa oblicza Dubaju
Jest Dubaj luksusu, blichtru i wszelkich dostępnych materialnych uciech. I jest Dubaj z tanim kebabem, ciasnymi uliczkami, targiem i fascynującym nabrzeżem. Oczywiste jest, że ja wybieram te drugą stronę Dubaju. Ale trzeba było, korzystając z wypożyczonego samochodu, zobaczyć także tę droższą wersję pustynnego miasta.
Ja osobiście podziwianie panoramy miasta z tarasów widokowych Burj Khalifa (828 m wysokości!) sobie darowałem (100 €, hmm…). Wystarczył mi imponujący widok z powierzchni ziemi.
Polecane w przewodnikach są wieczorne podświetlane fontanny pod Burj Khalifa, nam nie dane było. Za mało czasu na wszystko. Bardziej frapujące było dla mnie podglądania codziennego życia mieszkańców emiratu. Nie ukrywam, pierwszy raz byłem w tym kawałku świata. Naoczne zetkniecie ze światem, gdzie wciąż panują niebywale dyskryminujące stosunki społeczne, było dla mnie porażające.
Cały czas zadawałem sobie pytania, czy kobiety akceptują ten stan rzeczy z osobistego przekonania, z siły obowiązującej tradycji, z uszanowanych nakazów religii… a może nie akceptują, tylko nie mają innego wyboru? A może próbuję to rozstrzygnąć z mojego męsko-europejskiego punktu widzenia i w ogóle nie mam możliwości zrozumieć tego zjawiska?
Hmm… Nie rozstrzygnę… Porzucam ten wątek. Trzeba o tym więcej poczytać. Teraz jeszcze krótki chrzest w wodach Zatoki o zachodzie słońca…
i czas wreszcie zobaczyć ten drugi Dubaj. Tak samo prawdziwy, namacalny, a jednak wydający się bardziej autentyczny.
Deira
Zapuszczając się do starej arabskiej dzielnicy Dubaju, kolejny raz pożałowałem, że mam samochód. Po pierwsze, znaleźć miejsce do zaparkowania graniczy z cudem. Po drugie, mnóstwo czasu można tu stracić w korkach. Nie warto. Natomiast na pewno warto do Deiry przyjechać i spędzić tu trochę czasu.
Kogo bardziej interesują ludzie niż nowoczesna architektura, temu Deira. Miejscami mam wrażenie, że w ogóle nie wyjechałem ze Sri Lanki. Po twarzach można sądzić, że to najpewniej tania siła robocza z Cejlonu.
Panowie, jak można mniemać, przylecieli swego czasu takim samym lotem z Colombo, jak ja dzisiaj rano, by pracować na bogactwo tych, którzy rozbijają się elegancko najdroższymi samochodami świata – a tych na ulicach Dubaju całe mnóstwo. Stara Deira to cały ciąg dedykowanych targowisk pod dachem. Jest suk dywanowy, jest suk odzieżowy, jest suk przypraw itd.
Wałęsając się niespiesznie rzuciło mi się w europejskie oczy, że we wszystkich sklepikach towar sprzedają, a w większości także kupują, sami mężczyźni. Najdobitniej było to widać w perfumerii, do której wścibsko wetknąłem głowę na parę sekund. Mężczyzna-sprzedawca podawał do sprawdzenia kobiece perfumy paru kupującym mężczyznom. Mówiąc żartem jakaś częściowa logika w tym była. A serio – trudno o bardziej wymowny przykład “własnościowych” relacji małżeńskich. Dywany oczywiście też sprzedaje i kupuje mężczyzna.
Port Al Hamriya
Frapujący najbardziej był odkryty przypadkowo port załadunkowy Al Hamrija, wypełniony statkami żywcem przeniesionymi z Księgi tysiąca i jednej nocy! Fantastyczne!
Dzięki temu, że trafiliśmy tu na koniec dnia, mogliśmy podglądać moment załadunku. Okazało się, że te archaiczne łodzie będą płynęły przez Zatokę Perską do Iranu.
Trudno uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Jakim cudem te zabytki potrafią przepłynąć Zatokę? Taaaak. Jesteśmy jednak w zupełnie innym świecie. A może tam własnie wybrać się w następą podróż z plecakiem i szeroko otwartymi oczami?
OK. Nasz czas się kończy. Powoli wracamy do hotelu. Do niezasłużonego luksusu 🙂
No to wracamy…
Kończy się w Dubaju nasza cejlońsko-malezyjska wyprawa. Nie trwała nawet 2 tygodni, a objęła Pragę, Udawalwe, Colombo, Kuala Lumpur, Penang, Adam’s Peak, (Tea) Hill Country, Tangalle Beach. Pętla domyka się w Dubaju, na lotnisku rano, w drodze powrotnej przez Pragę do Polski.
Gdyby ktoś z ciekawości chciał prześledzić cały trip, zaczynamy właśnie w Pradze i na lotnisku w Dubaju. Trzeba powoli zabierać się za planowanie kolejnej wyprawy, coraz bardziej backpackerskiej, jeśli tylko się da… 🙂