Rekawa Beach
Plaża Tangalle, a w zasadzie jej wschodnie przedłużenie: Rekawa Beach to miejsce, gdzie wielkie morskie żółwie wychodzą z wody, by złożyć w piasku jaja. W pobliżu znajdują się hotele, sfokusowane na obsługę turystów, którzy “polują” na żółwie. Są osoby, dla których spotkanie z morskimi żółwiami jest celem podróży do Tangalle.
Plażę i bezpieczeństwa żółwi strzegą pracownicy ochrony środowiska Turtle Conservation Project. Nieprzypadkowo wejście na chroniony odcinek plaży kosztuje nawet 1000 rupii, a zorganizowane grupy turystów chcących podejrzeć żółwia mogą liczyć nawet 50 osób! Same zwierzęta trzeba więc chronić przed hordą turystów, potrafiących – jak wiemy – zagłaskać małego delfina na śmierć. Z kolei jaja żółwi trzeba chronić przed waranami, dla których jest to największy przysmak. A przegonić warana nie jest łatwo, bydlę potrafi być ogromne i bezczelne. Nasze szczęście polegało na tym, że nie przyjechaliśmy do Tangalle, żeby zapolować na żółwie, natomiast obsługa naszego guesthousu wzięła to za pewnik. Zatem już następnego dnia po przyjeździe, przy śniadaniu, został nam przedstawiony plan. Zbieramy się wieczorem, przed zachodem słońca, będzie na nas czekał przewodnik, który przeprowadzi nas w “sobie znane miejsce”, gdzie jest szansa zobaczyć składającą jaja żółwicę.
Żółwie pod ochroną
Ruszyliśmy w forsujący marsz plażą (mało nie zemdlałem próbując dorównać kroku przewodnikowi). Ostatecznie dotarliśmy do miejsca, gdzie spotkaliśmy ledwie parę osób. Pracownika ochrony i trójkę młodych turystów zaopatrzonych w potężne lufy na statywach. Zagrzebana w chaszczach żółwica właśnie składała jaja, a grupa “podglądaczy” czekała na jej wyjście. Trafiliśmy doskonale w czas.
Właśnie tu się dowiedziałem, że zaraz po odejściu żółwicy, strażnicy będą zakopywać jaja głębiej w piasku, by ukryć je przed waranami. Gdy żółwica postanowiła wyjść, w głębokiej ciemności, podziwialiśmy jej ociężałą desperację, by doczołgać się do granicy wody. Strażnik nieznacznie oświetlał nam zwierzę. Mam nadzieję, że takie niewielkie światło mu nie przeszkadzało. Szczęśliwie było nas tylko parę osób. Poruszyła nas bliskość wyjątkowego momentu, cud natury… Piękne zwierzę, wiedzione na plażę instynktem… Ogromna przyjemność zobaczyć je na własne oczy.
Oczywiście ci, którzy ściągają na Rekawa Beach właśnie w celu podglądania morskich żółwi, mają pu temu dużo więcej okazji i dużo lepsze warunki. Ale ja się cieszę, że na koniec naszego – siłą rzeczy – bardzo pospiesznego (i pobieżnego) zwiedzania Sri Lanki, udało się spotkać te piękną, wielką żółwicę!
Laguna
Osobną, nieoczekiwana atrakcją Tangalle okazała się przepiękna laguna. Że istnieje, wiedziałem z mapy. Że mimo bardzo krótkiego pobytu będzie mi dane kajakować po jej wodzie i uprawiać bird watching, tego się nie spodziewałem 🙂 A było to tak, że spacerując pod wieczór w pobliżu naszego Starlight Cabanas natrafiliśmy na niewielki zbiornik po odpływie, w którym brodziły pojedyncze ptaszki. Lokalesi z sąsiedniego hotelu, zauważywszy nasze zainteresowanie, sami z siebie podpowiedzieli, że możemy jutro rano przyjść, wziąć kajaki i popływać w większym akwenie po drugiej stronie mostka. A i owszem! A i bardzo chętnie!
Mazury? Nie, Sri Lanka 🙂 Po nieprawdopodobnym wręcz jazgocie ptaków, świerszczy i innych owadów było pewne, że to tropiki. Tylko posłuchajcie…
Niezwykle relaksujące dwie godzinki w wielkim wyciszeniu świadomości. No i próba upolowania jakiegoś zwierza.
Proszę Jest bydle. Może to ten, co przedwczoraj wyżarł jaja żółwi?
Niesamowite jak ta ociężała wydawałoby się gadzina śmiga w wodzie wyciągnięta jak struna. Zawsze tuż przy brzegu. Wiadomo, że przy brzegu najwięcej się dzieje w namorzynach. Raz wpłynąłem swoim kajakiem do małej zatoczki, podniosłem głowę…
i zostałem przyłapany przez rodzinkę langurów szarych. Jeden z nich bacznie mi się przyglądał. na każdy mój ruch ręki trzymającej aparat natychmiast czmychał na inną gałąź. Niełatwo było strzelić mu choćby jedną fotę. Udało się wreszcie, na sporym zoomie.
Oprócz ssaków, gadów i ryb (które trudno wypatrzeć, bo woda laguny jest albo intensywnie zielona, albo ziemista), można na lagunie uprawiać birdwatching. Oczywiście nie wiem, jakie gatunki udało mi się wypatrzeć.
Ważne że wolno żyjące i autentycznie piękne…
Wypożyczenie kajaka kosztowało 500 rupii od osoby, dosłownie parę złotych, żaden pieniądz, na czas nieograniczony. Po dwóch godzinach poczuliśmy nasycenie oczu i duszy. Cudowny relaks. Bardzo polecam.
Carrom
A wracając do naszego ośrodka, na parę godzin przed wyjazdem, minęliśmy paru pracowników sąsiedniego hotelu, grających właśnie w carrom. Bardzo jak się okazuje popularna w Sri Lance hinduska gra stołowa. Wystarczyło tylko zatrzymać się na chwilkę, zagaić parę słów, by zaraz otrzymać zaproszenie na partyjkę 🙂
Carrom wygląda na pierwszy rzut oka jak mały stołowy bilard. Strzelając z palca należy za pośrednictwem strikera wbić swoje krążki (białe lub czarne) do jednej z czterech kieszeni w narożnikach stołu. Dla mnie sztuką nie do opanowania w trakcie krótkiej pierwszej lekcji był charakterystyczny układ palców i mocny, trafny strzał palcem w strikera.
No i w ten sympatyczny, zbratany sposób cejloński rozdział naszej wyprawy dobiegał właśnie końca.
No to wracamy…
Spędziliśmy w Sri Lance (nie licząc wypadu do Malezji) łącznie 6 dni. W tym czasie byliśmy na safari w Udawale, odbyliśmy szaleńcza jazdę do Colombo, zatopiliśmy się w ludzkiej dżungli targu w Colombo, pojechaliśmy pociągiem do Hatton, żeby przed świtem wspiąć się na święty szczyt Adam’s Peak. Następnie dokończyliśmy jazdę pociągiem jedną z najpiękniejszych tras kolejowych na świecie. Dotarliśmy na południe, do Tangalle, gdzie prócz słonecznego relaksu na fantastycznej plaży udało się zobaczyć morską żółwicę w trakcie składania jaj i pokajakować po namorzynowej lagunie, a na koniec pograć sobie z lokalesami w carroma. Chyba czasu nie zmarnowaliśmy 🙂 Jakby ktoś szukał pomysłu na tygodniowy wypad do Sri Lanki, ma jak znalazł.
W środku nocy wcześniej umówionym tuk tukiem pojechaliśmy na lotnisko. Z hotelu na lotnisko było mniej więcej 70 km, 1,5 godz. jazdy przed świtem. Kurs kosztował 4000 rupii (ok. 90 zł). Innej opcji dotarcia na lotnisko Mattala nie ma, trzeba sobie coś zorganizować na własną rękę. O dosłownie bezludnym lotnisku Mattala Rajapaksa Hambantota opowiadałem w pierwszym poście ze Sri Lanki. Gwoli uzupełnienia historii. Do samolotu flydubai wsiadło nas w Mattali parę osób, ale samolot, który rozpoczął trasę w Colombo był już nabity do ostatniego miejsca. Łatwo było zauważyć, że to siła robocza ze Sri Lanki leciała do Dubaju do pracy.
O dwóch obliczach Dubaju napiszę zaraz w ostatnim moim cejlońsko-malezyjskim poście.