Zapis 15 dnia naszej kaukasko-irańskiej eskapady przerwaliśmy w drodze by zobaczyć wyjątkowe absolutnie mosty Esfahanu. Kto ciekaw początku tego dnia, zapraszam do poprzedniego wpisu. A my kontynuujemy opowieść…
Mosty Esfahanu
Rzeka Zayanderud, przepływa przez miasto z zachodu na wschód, głównie z powodu problemów z nawadnianiem pól , jest przez większą część roku wyschnięta. Piękne mosty Esfahanu przerzucone nad rzeką datowane są na pierwszą połowę XVII w. Najstarszy, Si-o-Se Pol datowany jest na 1599-1602. Mój misterny plan był taki, żeby pierwszy zobaczyć most Si-o-se Pol, najdłuższy most Esfahanu, doczekać tam zmierzchu i zachwycić się obowiązkowo jego iluminacją, potem przemieścić się pod most Khajou i sprawdzić jego legendę. Podobno zbierają się pod nim wieczorami ludzie, którym chce się pośpiewać razem zakazane irańskie piosenki… Malutki problem zrobił się tylko taki, że… pomyliłem jeden z drugim. Nazwy się zgadzały, tylko legendy nie. A zatem pierwszym mostem, do którego doszliśmy był Khajou, który omyłkowo wziąłem za most najdłuższy…
Khajou Bridge (po raz pierwszy)
Co prawda nie najdłuższy, ale Pol-e Khāju (1650 r.) zachwyca swoim wyglądem i wielopłaszczyznową konstrukcją. Co zabawne, spotykamy pod nim naszych znajomych z Varzaneh! Warto dodac, że wcześniej, na dziedzińcu meczetu Imama spotkaliśmy starszego Holendra, z którym pomieszkiwaliśmy w hostelu w Yazd. Takie spotkania mogą bć przyczynkiem do dyskusji o “wielkiej” liczebności turystów odwiedzających centralny Iran 🙂 Khajou jest zatem miejscem spotkań nawet bardzo zaskakujących, a także miejscem odpoczynku, kontemplacji i całkiem jawnych randek…
Z miejsca staliśmy się na nim obiektem nieprzerwanego zainteresowania. Zatem, gdy my robiliśmy zdjęcie dziewczynie siedzącej z chłopakiem w cieniu dalekich łuków, nam też robiono zdjęcia…
Z autorem zdjęcia oczywiście wymieniliśmy się instagramami, czego skutkiem jest zdjęcie powyższe, które nima.nasiriyan przesłał mi po paru dniach. Gdy przysiedliśmy pod jednym filarem, a choćby żeby napić się wody i przejrzeć zdjęcia w aparacie,zaraz napatoczyło się rozbawione towarzystwo (czy aby na pewno trzeźwe?), żeby sobie zrobić z nami selfie.
Z każdej strony most gromadzi ludzi i daje miejsce różnym rozrywkom, nie wykluczając wszechobecnej w Iranie siatkówki
Ciągle niepomni pomyłki obieramy sobie za cel, oddalony o 2 kilometry, mostu Si-o-se o którym sądziłem, że jest “śpiewający”. Oddalając się od Khajou mogłem podziwiać jego konstrukcję na tle wyłaniających się w zachodzącym powoli słońcu odległych gór.
Si-o-se Pol Bridge
Si-o-se znaczy trzydzieści trzy. Tyle liczy przęseł ten urzekająco piękny most, który rzeczywiście jest najdłuższy w mieście (300 m). Koryto rzeki kompletnie suche, wrażenie więc trochę mniej spektakularne od oczekiwanego, ale niezależnie od tego, trzeba przyznać, że most jest wspaniały. Zjawiskowy.
Naszym zadaniem było zobaczyć go w wieczornej iluminacji, o której czytałem w przewodnikach i blogach. Jeszcze przed zapadnięciem zmierzchu zauważyłem, że na tym moście życie tak nie tętni, jak na poprzednim. Hmm… Na moście może nie, ale pod mostem to już inna sprawa 🙂
Dziewczyna zauważywszy, że fotografuję z oddali jej towarzystwo (i popisujących się przed nią chłopaków) szybko zarzuciła szal na włosy. Tak, kwestia zasłonięcia lub odsłonięcia głowy i włosów przez kobiety ma w Iranie wymiar absolutnie zasadniczy i w jednoznaczny sposób definiuje ich stosunek do polityki obyczajowej ajatollahów. Raczej jednak opustoszały most Si-o-se Pol uświadomił mi moja pomyłkę. Tak czy inaczej zadanie wykonane. Zmierzch zapadł, iluminacja rozświetliła przęsła.
Tak, rzeczywiście. Most “33 przęseł” wieczorową porą jest niezwykle fotogeniczny. Ale wydaje się jednak trochę martwy, czyli wszystko ułożyło się w logiczną całość…
Mimo późnej pory i zmęczenia postanowiliśmy jednak wrócić (2 km) do Khajou. Wedle nawigacji googlowej można było dojechać tam autobusem. 2 przystanki w linii prostej, wzdłuż rzeki. Wyszliśmy na przystanek, ale w wieczornym korku nie miał zamiaru przyjechać żaden autobus. Co zatem powinni zrobić dwaj królowie z Lachestanu? Królowie opuszczają przystanek, oddalają się kilkanaście metrów,stają przy krawężniku i zatrzymują już pierwszy samochód, który się do nich zbliżył. Kierowca znał ledwie parę słów po angielsku, ale wystarczyło to, żeby omówić z nim nasze plany i wrażenia turystyczne z Iranu. W zamian za darmową podwózkę pod same wejście na most 🙂
Most Khajou (po raz drugi)
Wszystko się zgadza. Most Khajou tętni zupełnie niereżimowym życiem… i muzyką. Najpierw trafiamy na flecistę, który przygrywał pięknie kilku osobom. Rodzina usadowiona tuż obok wnet częstuje mnie herbatą. Z głębi mostu dobiegają jednak bardziej ożywione głosy i oklaski. Szybko próbujemy tam się dostać, choć po drodze jeden z mężczyzn pokazuje nam jeszcze ciekawostkę mostu. Gdy w pewnym określonym miejscu przyłożysz ucho, to usłyszysz głos osoby, która po drugiej stronie przęsła wyszepcze coś do muru. Ech, takie rzeczy tylko w Iranie… Wreszcie docieramy do rozśpiewanej grupki Irańczyków…
Trzeba wiedzieć, że zgodnie z doktryną ajatollahów, publiczne śpiewanie niereligijnych piosenek, śpiewanie dla rozrywki jest w Iranie zabronione (przy czym śpiewanie przez kobiety jest zabronione surowo i karalne). Zabronione, acz nie restrykcyjnie. Bowiem w istocie rzeczy wokół mostu kręcą się policjanci i nawet podchodzą do śpiewających, jednakże ich interwencja polega na pogrożeniu palcem, na co ludzie spokojnie się rozchodzą (ale śpiewać przerywają). Trudno wprost uwierzyć, że tak nieszkodliwa rzecz może być w kraju zabroniona… Po koncercie pozujemy do licznych selfie, z głównym artystą włącznie 🙂
Kończymy nasz długi spacer po tajemnicach Esfahanu. Zamawiamy snappa i jedziemy do naszych gospodarzy, którzy – jak nas poinformowali wcześniej – czekają już na nas z rodzinną kolacją.
Rodzinna kolacja u Babaka
Tym razem trochę dla nas wygodniej, bo przy stole, a nie na podłodze 🙂 Zaraz po kolacji siostra Babaka z mężem (uśmiechnięta para po lewej stronie zdjęcia) odjeżdżają – przyjechali tylko dla nas! Siadamy w salonie i zaczynaja się poważne rozmowy. Tata dopytuje o sprawy historyczno-polityczne. Zaskakujące, ale głównym odnośnikiem historycznym jest II wojna światowa, rozmawiamy o niej jakby to była absolutnie aktualna historia współczesna. Z kolei Babak i jego kuzyn (dwaj panowie patrząc od lewej pośrodku zdjęcia) dopytują o sprawy szkolnictwa i możliwości studiowania w Polsce. Mama się przysłuchuje i podśmiewa z męża, że porusza niebywale poważne, ciężkie tematy.
Podobnie jak u Rezy w Shiraz, siedzimy w kwadracie pod ścianami salonu. Rozmowa toczy się na dystans. Taka irańska (?) specyfika. Jeśli ktokolwiek zastanawia się nad wycieczką do Iranu, polecam nocowanie u irańskich rodzin. Albo przez homestay, albo couchsurfing. A jeśli w Esfahanie, to mogę szczerze polecić Babaka i jego rodzinę. Autentycznie zmęczeni padliśmy do spania. Jeszcze rano byliśmy w Varzaneh. A już jutro jedziemy na irańską końcówkę do Teheranu. Jesteśmy już wstępnie umówieni z Marjan (dziewczyną z pociągu do Sari) i Zeynab (dziewczyną z autostopu znad Morza Kaspijskiego). Jutrzejszy dzień, mimo że ostatni w Iranie, zapowiada się bardzo atrakcyjnie. Liczę w głębi ducha, że będę miał okazję doświadczyć odrobinę “nieortodoksyjnego” Iranu. To byłoby niezłe dokończenie irańskiej pętli…