Skoro świetnie nam szło w Armenii, to trzeba autostopu spróbować w Iranie! Nie jest to jednak równie łatwe. Po pierwsze, bo ruch uliczny jest znacznie większy. Drogi nierzadko mają 4 pasy ruchu w jedną stronę nawet w niewielkim mieście. Po drugie, bo w Iranie powszechne jest korzystanie z taksówek współdzielonych, więc nawet pełna jest w stanie zatrzymać się obok ciebie proponując przejazd. Po trzecie taksówką jest nie tylko taxi, ale niemal co drugi samochód, którego kierowca chętnie cię podrzuci za te same (niewielkie) pieniądze. Jak zatem zatrzymywać, by nie być brany za chętnego na taksówkę. Nie mam dobrej rady. Trzeba po prostu próbować 🙂
Nam się udało i niedługi odcinek od Sari do brzegu morza kaspijskiego w miejscowości Khazar Abad (albo Fazarabad), jakieś 20-25 km zrobiliśmy autentycznym irańskim stopem. Kierowca podrzucił nas do samego piasku i zawrócił. Nie wiem, ile nadłożył drogi tylko dla naszej wygody. Niemniej jednak jesteśmy…
nad Morzem Kaspijskim
I co? I nic.
Nic rzucającego na kolana. Plaża trochę bałtycka. Woda zimna. Ale to Iran, zatem oczywiście jest co oglądać i podglądać..
W Iranie to nasz ulubiony sport. Jeszcze robimy to ukradkiem, nieśmiało. Trochę z uprzejmości, trochę z obaw, że naruszamy jakieś tabu.
Niski sezon? Właśnie teraz 🙂
Postanawiamy wracać, co de facto oznacza, że zyskujemy kolejny dzień ponad wcześniej ustalony plan. Szybko na kolanie układam nowy program podróży i wychodzi na to że możemy zaliczyć dodatkowo Shiraz! Cudownie, bo o Szirazie czytałem tylko znakomite opowieści. Zrobimy tak: teraz szybko wracamy do Sari, skąd zdążymy złapać wieczorny pociąg do Teheranu. Z Teheranu weźmiemy najtańszy, czyli kolejowy transport do Shiraz (ok. 1000 km).
Potem Kerman (pustynia), Isfahan i Teheran znowu, ale tylko jako port przesiadkowy na lot do Istambułu i Warszawy. Tylko jak tu wrócić znad niemal bezludnego morza do miasta?
Sami z siebie, kochani
Zagadujemy grupkę młodych, sympatycznie wyglądających Irańczyków. Pytamy, jak i gdzie można tu łapać na stopa. Trudno to wszystko wytłumaczyć, bo koleżeństwo po angielsku słabiutko, tylko jedna fajna dziewczyna łapie kontakt i próbuje coś tłumaczyć swoim znajomym. Po mniej więcej dwóch minutach trochę nieporadnej rozmowy w jęz. farsi-polsko-angielskim dziewczyna każe nam iść za sobą. Dochodzimy do jej samochodu. Pojawia się jeszcze jej facet, robią nam miejsce na tylnej kanapie i w bagażniku. Super!
Podrzucą nas na wylotówkę! Wsiadamy… i już po chwili orientujemy się… że kochani postanowili nas zawieźć do Sari!!! Przerwali swój kaspijski relaks tylko po to, by nam pomóc. Z własnego pomysłu, sami z siebie. Takie rzeczy tylko w Iranie! Zeynab okazuje się jest modelką. Pokazuje nam swoje zdjęcia, robione na sesjach w Istambule i Teheranie. Pochwaliłem się swoimi – oczywiście nie z sesji w Istambule i Teheranie 😉
Po pierwszych kilometrach jesteśmy już przyjaciółmi. Wymieniamy się kontaktami, instagramami, shareitami itd. Dojeżdżamy do Sari. Do dworca kolejowego trzeba przejechać całe miasto. Nasi przyjaciele zagadują jakichś kierowców, coś zdecydowanie negocjują, robimy sobie pożegnalne selfie i dowiadujemy się, że jest dla nas kierowca, który przewiezie nas na dworzec for free. Czy to się dzieje naprawdę?!
Bardzo bym chciał ich spotkać jeszcze raz w Teheranie, przed wylotem. Wierzę, że się uda (bo mi się, cholera, wszystko w życiu udaje).
Wracamy do Teheranu
Tym razem bez podziwiania widoków, bo szybko robi się ciemno. W czasie jazdy piszę bloga, porządkuję trochę gromadzącą się szybko gigantyczną kolekcję zdjęć, śpię dwie godzinki. W Teheranie znowu trzeba poczekać do 5:30 na otwarcie punktu obsługi podróżnych i kupić z pomocą bardzo miłej sprzedawczyni bilety do Shiraz (15 godzin jazdy, łoj…). A skoro pociąg mamy dopiero o 16:30, to nadarza się idealna okazja, żeby „zaliczyć” Teheran, czego też w pierwotnym planie nie było.
Krótki spacer po Teheranie
No i pięknie. Jedziemy metrem. Jedziemy?
Wepchaliśmy się desperacko dopiero do trzeciego pociągu! Za pierwszy punkt bierzemy osławioną ambasadę USA, która została w listopadzie 1979 zdobyta przez zrewolucjonizowanych studentów irańskich.
Dzisiaj o nienawiści do USA nikt na ulicy nie wspomina. Wręcz przeciwnie. Pracownik biura pisania podań (coś takiego nadal w Iranie istnieje) z dumą pokazuje mi maszynę IBM i podkreśla: „American machine!”
A zatem Teheran. I przykłady perskiego zamiłowania do piękna w architekturze…
Naprawdę nie sądziłem, że będę przemykał po takich miejscach…
Ale też w zagospodarowaniu przestrzeni miasta. Przecież miasto powinno być przede wszystkim dla ludzi. A ludzie lubią piękne rzeczy
Jest po prostu pięknie. Aż chce się zatrzymać na parę chwil i poczekać…
Ach, jaka piękna jest Persja. Bajkowa po prostu. Czy jest jeszcze gdzieś drugi taki kraj? Zaglądamy jeszcze na Grand Bazaar. Obowiązkowo. I znowu zaskoczenie. Bo wielkie targowisko jest wspaniale dekorowane…
i przykryte zdolnym dachem, który pełni także zadania klimatyzacyjne. Jednosześnie Bazaar jest miejscem naprawdę ciężkiej pracy, także niestety dzieci.
Powoli wracamy na dworzec, czeka nas bardzo długa podróż pociągiem. Cieszę się, że jednak ten Teheran zmieścił nam się w programie podróży. Ale wiem, że prawdziwe irańskie zachwyty dopiero przed nami…
A na koniec jeszcze krótkie spostrzeżenie. Iran bez wątpienia jest politycznie groźnym państwem. Jest na pewno państwem o charakterze policyjnym i religijnym jednocześnie, w którym za odsłonięcie głowy przez kobietę grozi więzienie. Ale można się zakochać w Iranie, w którym mieszkają cudowni ludzie o wspaniałym sercu… i herbata jest dostępna na każdym kroku