15 godzin w pociągu
…nie było aż tak męczące, aczkolwiek przez połowę drogi hałasująca jak odkurzacz klimatyzacja wiała strasznym zimnem, a w nocy zaczęła z kolei niemiłosiernie grzać. Fascynujące irańskie krajobrazy już przestają ogromnie fascynować, zresztą po 3 godzinach jazdy robi się ciemno. Nic tylko spać, albo… pomagać cudzoziemcom, oczywiście 🙂 Zaopiekował się nami nieskładnie po angielsku mówiący student bodajże medycyny. Zaczęło się od niewinnych rozmów o naszych krajach, pracy i szkole. W dalszych godzinach jazdy nasz przyjacielski współpasażer:
- po pierwsze uruchomił w naszym telefonie irańskiego ubera, czyli snappa, co proste nie było, bo trzeba było zaangażować aż trzy telefony, odszukać i zainstalować angielską wersję aplikacji;
- po drugie z użyciem własnej irańskiej karty bankowej dokupił nam nowy pakiet internetu (pieniądze od razu oddaliśmy mu w gotówce). Stary, wykupiony na dworcu w Teheranie z niewiadomych nam powodów strasznie szybko został skonsumowany (Z czasem wyszło na jaw, że dostęp do internetu zżerało automatyczne przenoszenie zdjęć albo do iclouda, albo do googlephoyos, w razie. Zego sugeruję wyłączenie tych opcji);
- Po trzecie z wykorzystaniem zainstalowanego snappa zamówił nam taksówkę z bardzo daleko od miasta usytuowanego dworca do centrum Shiraz. Rzeczywiście przejazdy snappem są bajecznie tanie. Wielokilometrowa jazda za 5 zł to prawie żart.
- Ja z kolei podpowiedziałem chłopakowi, żeby dla praktykowania angielskiego i wykorzystania jego serdecznej, pomocnej natury dołączył do serwisu couchsurfing albo homestay, z którego nota bene właśnie mieliśmy skorzystać w Shiraz (zauważę, że pierwszy raz w życiu).
Shahcheragh
Z naszymi gospodarzami z homestay (Rezą i jego żoną) pozostawaliśmy w kontakcie od samego przyjazdu, ostatecznie jednak całą pierwszą połowę dnia zorganizowaliśmy sobie sami. Dla odwiedzających Shiraz dobra rada: Przed wejściem na teren świątyni jest bezpłatna przechowalnia bagażu (na teren świątyni nie wolno wnosić plecaków, toreb i aparatów fotograficznych). Po zwiedzeniu Shahcheragh można bagaż zostawić na dłużej.
Shahcheragh (od razu zaznaczam: pozycja obowiązkowa w Shiraz) była pierwszą muzułmańską świątynią, którą zwiedziliśmy od przyjazdu do Iranu. Regularniść konstrukcji, organizacja przestrzeni, barwy ornamentyki – robią wielkie wrażenie.
Przy okazji od przydzielonego nam przewodnika (free of charge) dowiedziałem się że obowiązek noszeńia chust wynika z woli samych kobiet,żeby nie gorszyć i nie kusić mężczyzn, żeby – jednym słowem – chronić ich. Jak to miło z ich strony! Co za religijna obłuda..!
A teraz w sam środek miasta. Wnikamy w tłum. Czujemy żywą atmosferę miasta. Podoba mi się Sziraz.
To jest to, co moje oczy kochają najbardziej. Ludzie. Czasem przyuważeni, znieruchomiali w swoim zwykłym, niekoniecznie pasjonującym życiu.
Czasem odrobinę pozujący, ale bez skrępowania. Przyzwyczajeni do zdjęć? Niektórzy na pewno
Coraz śmielej fotografuję ludzi, bo widzę, że sprawiam im tym przyjemność. Pozują cierpliwie do ujęcia i jeszcze dziękują na koniec.
Z kobietami oczywiście jest trudniej. Niektóre chętnie zatrzymują się do zdjęcia, inne proszą żeby nie, inne jeszcze chowają się jeszcze skrzętniej w chadżab i przemykają pod murem.
Nie chcą gorszyć? Czyli robią to z troski o mnie? Aha… Chronologicznie opowiadając następnym punktem dnia była Khan School. Madresa założona została w 1615 dla studentów teologii oczywiście.
Dzisiaj akurat miało tam miejsce jakieś ważne spotkanie duchownych. Ich obecność w tym miejscu przeniosła nas w czasie o kilkaset lat do krainy tysiąca nocy…
Shiraz jest miastem poetów. Tu mieszczą się groby dwóch największych poetów perskich: Sadiego i Hafeza. Irańczycy kochają poetów, a Hafeza szczególnie, choć to poeta, który żył w XIV ale cytaty z jego poezji są żywe do dziś wśród Irańczyków. Jeden z wierszy wyrecytował z pasją siedzący na ławeczce w madresie Khana mężczyzna na wieść, że przybyliśmy do Shiraz z dalekiego Lachestanu.
Miejscem pielgrzymek Irańczyków jest grobowiec Hafeza, do którego postanowiliśmy dojść piechotą. Kolejny raz przekanołem się jak złudne są odległości pokazywane na mapach googla. Mapa wygląda tak samo. Ale inna jest skala i dwie przecznice na mapce mogą być oddalone od siebie nawet 0,5 km 🙂 Oczywiście nasz spacer wykorzystaliśmy a to do wizyty u irańskiego fryzjera, a to kolejnych, pasjonujących ulicznych planów zdjęciowych, zwłaszcza a tych oddalonych od centrum, a tym samym jeszcze bardziej autentycznych.
Co chwila ktoś klaksonem zwraca na siebie uwagę, a nuż potrzebujemy taksóweczki. No i oczywiście każdy, kto nawiąże z nami choćby krótkotrwały kontakt wzrokowy, musi odbyć z nami krótkie interview: skąd jesteśmy, ile czasu w Shiraz, co widzieliśmy/co zobaczymy, a dalej gdzie, a tak w ogóle to „Welcome to Shiraz”.
Grób Hafeza
Grób Hafeza okazał się dla nas niedostępny. Pierwszy raz musieliśmy w Iranie zapłacić za wejściówki. 200 000 riali (20 000 tomanów), czyli trochę mniej niż 20 zł od osoby. Niby nie tak dużo, ale byliśmy już kompletnie wypłukani z kasy po podróżach do Teheranu, Sari i do Shirazu. „Zaliczyliśmy” Hafez Tomb przez kraty…
a potem doczytałem, że niewiele straciliśmy. Grób Hafeza może być kultowy dla Persów. Dla nas to niewiele więcej niż ładny park.
Eram Garden
Na sam koniec dnia pozostał nam jeszcze spacer do jednego z najpiękniejszych perskich ogrodów Iranu, Eram Garden (Tu mówi się „aram”). Musieliśmy pogodzić się z tym, że dzień ma swoje ograniczenia, a więc do parku dotarliśmy już o zmierzchu (komunikacja miejska w Szirazie jest, ale przez korki i plątaninę tras nie polecam jej, choć warto przejechać się choćby raz, dla uzupełnienia pełnego obrazu miasta).
W ogrodzie Eram centralnym obiektem jest piękny pawilon. Ogród z pawilonem został zbudowany w połowie XIII wieku, ale layout ogrodu powstał już w wieku XI!
Dzisiaj jest obiektem na liście dziedzictwa światowego UNESCO. Szkoda, że po ciemku, na pewno wiele staciliśmy, ale i tak było pięknie i trochę tajemniczo…
Przy wyjściu z terenu parku słyszymy śpiewanie i oklaski. Oczywiście idziemy w tym kierunku. Widzimy dwóch młodych grajków gitarowych i skupioną w słuchaniu grupę młodzieży. Skoro nie ma w Iranie dostępu (oficjalnego) do alkoholu, to trzeba wolny czas spędzać na murku, słuchając muzyki.
Wracamy do naszych uprzejmych gospodarzy, którzy powinni już wrócić do domu ze swojej wycieczki. Łapiemy autobus, siadamy i jedziemy. W pewnej chwili staje nad nami dojrzale wyglądający młody facet i grzecznie pyta „czy może nam w czymś pomóc” . W jego głosie pobrzmiewa autentyczna chęć niesienia pomocy. Zapytaliśmy o dalszą drogę, a skończyło się na tym, że chłopak przeszedł razem z nami dobry kilometr i zamówił nam snappa (bardzo tanie taksówki typu Uber).
Kończąc pomoc nam, już zaczynał nieść pomoc innej parze zagubionych turystów!