Pomysł zaskoczył nawet mnie samego 🙂
Że do Ukrainy? Do Kijowa? Skądże. Pierwotnie miała być polska ściana wschodnia. Nigdy nie byłem w Zamościu, Chełmie… Ale gdy popatrzyłem na mapę, uświadomiłem sobie, że stamtąd tak blisko Ukraina. Też nigdy nie byłem. To może do Lwowa? A gdy popatrzyłem na mapę z jeszcze większego dystansu, to zobaczyłem całą, wielką Ukrainę… Kijów – oczywiście. Berdyczów ( jak to pięknie brzmi w uszach)… Mamałyga (tak! to jest nazwa miasta)… Kołomyja… Kamieniec Podolski… Drohobycz… No i oczywiście Lwów 🙂 A tak przy okazji to jeszcze postanowiłem na deser zaliczyć Mołdawię. Przynajmniej jej północny skraj. No i zamiast Zamościa zrobił się trip: Kijów-Podole-Mołdawia-Pokucie-Bukowina-Lwów.
Początkowo myślałem, żeby zacząć od Lwowa, ale żeby się nie martwić możliwością i terminem powrotu wymyśliłem, że polecę do Kijowa (bardzo tanie loty) i stamtąd będę stopniowo zbliżał się do PL. Plan niby jest, ale że wymyśliłem sobie (cudownie doświadczony Armenią) jazdę autostopem, to trzymać się go będę luźno, jak czas i kierowcy pozwolą 🙂
Będzie o podróżowaniu, nie zwiedzaniu
Na wstępie zaznaczę: nie czas teraz dla mnie i miejsce, żeby wszystko w detalach opisywać. Za dużo tego, za bogato. Leżę obecnie na łóżku w hostelu w Winnicy, obok chrapie jedyny jeszcze gość w dużej sali, taki komfort. Mam dzisiaj w nogach 15 km, a wczoraj Kijów kazał mi przedreptać kilometrów dwadzieścia! W rzeczy samej: #curiositykilledmyshoes 🙂 Zatem tak bardziej po kronikarsku teraz będzie. Spacery po Kijowie i inne stichatwarijenie rozpiszę później, po powrocie do PL… A na zdjęciu (za armatą, po drugiej stronie ulicy, narożny, z balkonem na II piętrze) mój hostel. Raczej podły. Ale taniutki. 160 hrywien. Czyli 22 zł. Nieraz jeszcze będą mnie zadziwiały ukraińskie ceny…
Dzięki rekomendacji mojej znajomej zostałem „sparowany” z Ukraińcem, Miszą, który obiecał zająć się mną i oprowadzić po Kijowie „poza ubitym traktem”. No i nie mogłem trafić lepiej! Misza i jego dziewczyna, Ania, okazali się cudownymi, przyjacielskimi kompanami, dzięki którym pokochałem już pierwszego dnia i Ukraińców, i Kijów, i całą Ukrainę 🤗
Kijów trochę z innej strony…
Pochwalę się przy okazji, że dzięki naszej wspólnej marszrucie, Misza sam też odkrył cudowną miejscówkę, o jakiej wcześniej nie słyszał. Takie miejsce wielorakiego zastosowania: i księgarnia, i sklep z ciuchami ukraińskich projektantów, i jakieś offowe sklepiki…
„Da, da, pazwaleno, kanieszna!”. Miejsce dziwne, nieziemskie, prawdziwe „off the beaten track”.
Tak, to są korytarze między sklepikami! Takie klimaty. A wszystko w budynku, który sam w sobie był zachwycający, choć straszliwie zniszczony – pewnie jedno wynika z drugiego…
Co tu jeszcze na szybko o Kijowie? Piękne miasto. Ze trzy razy większe od Warszawy (no dobrze: dwa razy). Na pewno bardzo warte jakiegoś przedłużonego weekendu. Loty nawet za stówkę z Warszawy. Grzech nie korzystać!
Ciekawie jest na każdym kroku! A przecież ja tylko – trochę sam, trochę z pomocą Miszy i Ani – ledwie napocząłem to ciasteczko. Wracam do hostelu niemal w nocy. Zaglądam jeszcze po drodze w podwórka, bo tam często jest najciekawiej…
Zwykłe niezwykłego początki…
I kończę pierwszy ukraiński dzień. Taki jeszcze „zwyczajnie” turystyczny. Następny będzie już bardziej „swoją drogą”. Nie wiem, jak wyjdzie. Trochę się obawiam, trochę cieszę niewiadomym. Czytałem na blogach, że autostop nie wychodzi na Ukrainie najłatwiej. Że każdy kierowca raczej liczy na zapłatę. Że niekoniecznie bardzo chętni. Zobaczymy. Spróbujemy. W razie czego marszrutki i pociągi są tanie i łatwo dostępne 🙂
Jeśli jednak takie maszyny są na Ukrainie ciągle na chodzie, to nie może być źle ✌️😎
Nie no ze 3 razy większy od Warszawy to nie jest, ale 2 to możliwe
Święte słowa 🙂