Herbaciane Hill Country? Obowiązkowo!
Komu by się chciało zrywać w środku nocy, w kilka godzin po powrocie z Malezji, żeby zdobyć dobre miejsce na podłodze i spędzić niemal 10 godzin w gwarantowanym ścisku w tłukącym się ledwie 30 km/h pociągu? Z perspektywy komfortowej Europy taki pomysł to jakaś aberracja. Natomiast z perspektywy żądnego wrażeń, wiecznie nienasyconego backpackera to najpiękniejsza konieczność. A zatem ruszamy na herbaciane wzgórza Cejlonu.
Z wyjątkowo niekomfortowego, by nie rzec nędznego, hostelu w centrum Colombo wyszliśmy przed 5 w nocy. Hall wyjściowy zajęty był śpiącymi na podłodze ciałami, leżących ludzi trzeba było omijać szerokim krokiem. Nie było komu zapłacić za noc. Nieważne, płatność i tak ściągnięta zostanie z karty w bookingu. Na dworze ciemno i cicho. Przeszliśmy kawałek do większego skrzyżowania, gdzie z łatwością złapaliśmy pierwszego lepszego tuk tuka.
Fort Railway Station, please…
Mijamy szerokie, wręcz eleganckie aleje. Nieliczne przykłady ciekawej, kolonialnej architektury… W innych okolicznościach na pewno warto by było w Colombo spędzić jakiś dzień lub dwa. Ale my na to czasu nie mamy. My w drodze. My spieszymy się na pociąg. Choć ludzie jeszcze śpią…
Zgodnie z wyczytanymi wytycznymi docieramy na dworzec na tyle wcześnie, żeby bez kłopotu kupić bilety na Podi Menike Express (Colombo – Badulla) ruszający o 5:55. Inna sprawa, że z wyprzedzeniem muszą kupować tylko ci, którzy potrzebują wygodnego, gwarantowanego fotela I lub II klasy. Bilety bez miejscówki sprzedawane są od ręki. Ze zdobytego doświadczenia powiem, że i tak najlepsze miejsce jest na podłodze w otwartych drzwiach pociągu, więc po co przepłacać… Zwykła II klasa to najlepsza opcja, dla wojażera, który chce być bliżej, zobaczyć więcej, jeszcze więcej…
Nie ma Cejlonu bez herbaty. Nie ma zwiedzania Sri Lanki bez jazdy pociągiem przez urzekające herbaciane uprawy Hill Country! Można potraktować pociąg jako najlepszy sposób dotarcia do kilku ważnych miejsc: Kandy, Sirgiriya, Adam’s Peak, Horton Plains i odcinkowego przemieszczania się po interiorze. Można jako atrakcję samą w sobie. My przemierzamy centralną Sri Lankę, by dotrzeć na wybrzeże, do Tangalla Beach. Tam, na cudownej, szerokiej plaży będziemy kończyć naszą cejlońską ekskursję. Po drodze mamy do zdobycia Adam’s Peak. Zatem nasza kolejowa przygoda była podzielona na dwa odcinki. Colombo-Hatton i Hatton-Ella. Z punktu widzenia tej opowieści nie ma to większego znaczenia. Znaczenie ma tylko to, co będzie się działo za oknem…
Podi Menike Express
Pierwsze godziny jazdy są ciekawe, na pewno ciekawe, ale to jeszcze nie to. Mijamy zagubione w interiorze wioski, stacyjki, poznajemy ciekawostki codziennego życia Sri Lanki.
Szkoła. Osobno chłopcy, osobno dziewczynki. Osobno rodzice (albo grono nauczycielskie). Uczniowie w obowiązkowych w całej Sri Lance białych strojach szkolnych.
Charakterystyczne (przecież nie tylko dla Cejlonu), że w mijanych wioskach najładniejszym i najbardziej zadbanym jest zawsze budynek świątyni. Reszta to raczej nędzne, liche domostwa ręcznych zbieraczy herbaty.
Peradeniya Junction / Kandy
Pociąg po mniej więcej 3 godzinach dociera do Kandy. Istotnym punktem na trasie przejazdu jest węzeł kolejowy Peradeniya Junction, oddalony o 10-15 min od Kandy. Pociąg z Colombo zatrzymuje się w Peradeniya, potem dojeżdża do Kandy, a następnie wraca tą samą drogą, żeby w Peradeniya zmienić zwrotnicę i ruszyć na południe. Jeśli ktoś rusza w kierunku Hill Country z Kandy, zrobi rozsądniej, docierając tuk tukiem na Peradeniya, żeby przed stacją Kandy już przyczaić się na najlepsze miejsca. Wysiada tam wiele osób i zwalniają się dobre miejscówki. Dosiadają się w większości turyści zmierzający do Zielonej Krainy Cejlońskiej Herbaty. Obstawiają wszystkie dostępne okna i drzwi pociągu. Niektórzy montują statywy, inni będą organizować całe sesje fotograficzne.
Jako się rzekło, najlepszą miejscówką okazała się podłoga pociągu. Tu zawiązywały się znajomości, to można było wymienić się planami na dalszą drogę. Szalenie sympatycznie. Tylko na wystawione przez drzwi kolana trzeba było czasami uważać!
Jeszcze trochę, jeszcze kawałek, zakręt za zakrętem pociąg z trudem pnie się do góry. Koła zgrzytają, wagony trzeszczą, ale jedziemy. Coraz wyżej, coraz wyżej. Wolno, chwilami niewiele szybciej od idącego człowieka. Dopiero teraz zaczyna się prawdziwa jazda! Wreszcie za oknami zaczynają się szerokie, oszałamiające panoramy.
Kandy-Ella
Dla tych zapierających dech w oczach widoków, warto zdobyć się na wszystkie niedogodności podróży. Jeśli ktoś jest wrażliwy na barwy, na przestrzeń, na perspektywę, na nieograniczone piękno natury, będzie – nomen omen – wniebowzięty!
W centralnych obszarach Cejlonu natura przetestowała w praktyce wszystkie odcienie zieleni. A najsoczyściej zielone są krzaki młodej herbaty.
Jednym z największych wyzwań każdego podróżnika w pociągu do Elli jest uchwycić ciąg wagonów, wijących się fotogenicznie między całkiem porządnymi górami. Nie uciekałem oczywiście od tej powinności 🙂
Moim jednak głównym celem fotograficznym było uchwycić w kadrze zbieraczy herbaty przy pracy… Krajobrazy, krajobrazami, ja zawsze “poluję” ma ludzi.
A że przy okazji czasem trafi się niemal fantasmagoryczne ujęcie przyrody zupełnie fascynującej, żywcem wyjętej z “Awatara”, to tylko pieścić oczy… 🙂
Dzięki temu, że pociąg całymi odcinkami pędzi tempem zmęczonego piechura, można z detalami przyglądać się przejawom powszedniego dnia roboczego na plantacjach. Takie obrazki z życia są zawsze najciekawsze.
Mechanizacja pracy tutaj jeszcze nie dotarła. Dobrze to czy źle? Z podróżniczego punktu widzenia bardzo dobrze, bo mogę podglądać ludzi przy pracy niemal cofając się w czasie. Z ich perspektywy może to wyglądać mniej ekscytująco. Nie wiem. To dobre pytanie do filozofów cywilizacji.
A jeśli mówimy o cywilizacji, to miałem sposobność uwiecznić chwilę spotkania się cywilizacji. Spotkania? Jeśli już, to bardzo przelotnego. Tylko bardzo krótka chwila. Dla jednych niezauważalna, dla tej drugiej na pewno bardziej intrygująca. Swoją drogą patrzę na to zdjęcie często, próbując zgadnąć, o czym marzy ta śliczna dziewczynka z okienka…
A o czym myśli, o czym marzy ta dziewczynka, wracająca ze szkoły?
Okupując swoje idealne miejsce obserwacyjne w drzwiach, zauważyłem dwie Japonki, zerkające z dystansu w przelatujące krajobrazy. Wstałem z podłogi i zaproponowałem, żeby podeszły bliżej. Jedna gwałtownie odmówiła, drugą z lekką obawą podeszła bliżej i wyjrzała z fascynacją przez otwarte szeroko drzwi. Jestem pewien, że większym dla niej przeżyciem było wychylanie się z jadącego pociągu, niż same widoki. Śmiem podejrzewać, że japońskie pociągi jadą ciut szybciej i drzwi w biegu się raczej nie otwiera…
Zbliżamy się do końca naszej kolejowej podróży. O godz. 15:15 pociąg dociera do stacji Ella. Dla chętnych pozostał jeszcze odcinek do Badulli, ale oczy już się wystarczająco nasyciły, a nas wizja oceanicznej plaży pcha w dalszą drogę. Ella to dla nas tylko przesiadka z pociągu do autobusu. Kończąc moje kolejowe reminiscencje z Hill Country zapraszam na krótki film z okien pociągu. Jestem szczerze przekonany, że Kandy-Ella to jedna z najpiękniejszych tras kolejowych na świecie!
W kierunku Tangalle Beach
Wskazówki do jakich dotarłem w blogosferze mówiły, że nie ma praktycznie możliwości, żeby zdążyć przed nocą przejechać autobusem z Ella do Tangalle. Ostatecznie to bez mała 200 km do zrobienia bardzo lokalnymi autobusami, bardzo krętymi drogami w bardzo górzystym regionie Horton Plains. A jednak się udało! Trochę desperacka była to droga. Ale nadal piękna i fascynująca. Przecież to ciągle Hill Country!
A w autobusie takie ładne bratersko-ludzkie obrazki. Wyobrażacie sobie taką scenkę w PL?
Z pomocą różnych ludzi po drodze, wskazujących nam odpowiednie połączenia, dotarliśmy do Tangalle już późnym wieczorem. Z pociągu w Elli, w samym sercu Hill Country, wysiedliśmy o 15:15. Do Tangalli dojechaliśmy po 21-szej, z przesiadkami w Wellawaya i Hambantota. Przez całą drogę, we wszystkich autobusach częstowani byliśmy głośno podawanym spod dachu lankańskim popem. Wszystko OK, ale jeśli playlista zapętla się co 30 minut, a jazda trwa 2 godziny… Hmm…
Niemniej jednak, po 6 godzinach autobusowej tułaczki, wysiadłszy już po ciemku w Tangalle, trochę po omacku tuk tukiem dotarliśmy do zagubionego na odludziu guest housu… dzień wcześniej, niż było zaplanowane 🙂 Super! Zyskaliśmy tym samym jeden cały, tropikalny, plażowy dzień przed powrotem do PL.
Ale o tym już w następnym poście 🙂
Pingback: Etap 5: Adam's Peak. Schodami do słońca - swoją drogą
Pingback: Etap 7: Tangalle Beach. O kozie, która była psem i małpach czmychających spod kół - swoją drogą