Zaczynamy już naprawdę nasz prawdziwy backpacking w Sri Lance! Pierwszy odcinek ekskursji po lądowaniu na lotnisku Mattala to polowanie na słonie w Udawalawe i dojazd autobusem do Colombo. Stamtąd będziemy lecieć dalej do Kuala Lumpur…
Mattala Rajapaksa Hambantota (HRI)
Przylecieliśmy z samego rana niemal pustym samolotem na niemal puste lotnisko. Większość pasażerów wysiadła w Colombo, natomiast my we dwójkę plus kilkoro pasażerów dolecieliśmy do zapomnianego przez los portu Mattala, otoczonego pustkowiem, obsługującego jeden-dwa loty Flydubai co parę dni.
W 2016 roku Forbes nazwał to lotnisko “The World’s Emptiest International Airport”. Historia lotniska jak krótka i wielce wymowna. Oto były prezydent Mahinda Rajapaksa (trzymający kraj twardą ręką przez 10 lat) postanowił 250 km na wschód od Colombo zbudować gigantyczne centrum biznesowo-turystyczne wokół miasta Hambantota (w swoich rodzinnych stronach). Miał tu powstać m.in. gigantyczny port głębinowy, gigantyczne centrum konferencyjne, największy na świecie stadion krykieta… Wszystko skomunikowane najnowocześniejszą autostradą w kraju i wszystko nazwane swoim imieniem, a kto prezydentowi zabroni? W 2013 r. powstało lotnisko (obliczone na milion pasażerów rocznie z 12 punktami odpraw) i kawałek zagubionej autostrady. Super lokacja na jakiś thriller….
10-20 pasażerów obsługuje 300 pracowników dziennie. Ponoć duża część z nich zaangażowana jest do odstraszania słoni i innych dzikich zwierząt, wszak lotnisko powstało w środku dżungli. W nieużywanej strefie cargo zlokalizowano magazyny ryżu, które przynoszą większe dochody niż obsługa lotów. Prezydent odszedł w niesławie, ale kosztowny pomnik jego gigantycznego ego pozostał. Jakież to symboliczne!
Jeśli ktokolwiek z Was będzie lądował na lotnisku Mattala Hambantota, niech koniecznie zawczasu umówi sobie jakąś podrzutkę. Stąd praktycznie nic nie jedzie (i wcale nas to nie dziwi). Są jakieś lokalne autobusy, ale tylko dla lokalnych pracowników. Dla turysty praktycznie bezużyteczne: nie wiadomo kiedy i dokąd jadą. Spędziłem długie godziny w sieci, wrzucałem zapytania na tripadvisorze, próbując się zorientować w temacie i nic, żadnego pewnego tropu. Niby jakiś rozkład jest, ale niepewny, a poza tym autobusy kursują tylko do najbliższych miejscowości. Umówiłem się zatem mailowo z właścicielem naszego hotelu w Udawalawe, że odbierze nas z lotniska i zawiezie na miejsce. Zapłaciliśmy ledwie 3000 rupii (czyli trochę ponad 60 zł) za godzinną jazdę samochodem (60 km). Pieniądze prawie żadne, a bez tego byłby dramat. Dodam jeszcze, że w drodze powrotnej umówiliśmy sobie tuktuka z hotelu w Tangalle Beach (65 km) za 4000 RS.
Pierwsze wrażenia po dotarciu na Sri Lankę? Gorąco, pusto, jakoś nieswojo. Szeroka autostrada, po której jedziemy praktycznie sami, robi niesamowite wrażenie. Dalej, gdy wyjeżdżamy już z dżungli, robi się ciekawiej: niekończące się liche zabudowania wzdłuż całkiem przyzwoitej drogi i tropikalna przyroda. Aż skwierczy! Zewsząd otaczają nas jakieś nieokreślone hałasy, owady, ptaki (także swobodnie żyjące tutaj pawie), psy (w większości wszystkie wyglądające bardzo podobnie do siebie), wiewiórki… Po drodze do hotelu przemknął nam nawet koło drogi jeden słoń, ale gdy się zatrzymaliśmy, już go nie było widać.
Walawe Park View Hotel
Czysto, skromnie, przyjemnie. Małe domki z podwójnym łóżkiem, łazienką i wiatrakiem. Polecam bardzo! Można rezerwować przez booking, można bezpośrednio: http://www.udawalaweparkviewhotel.lk Za pokój z pysznym lankańskim śniadaniem 15 USD za dwie osoby; czyli jakieś 25 zł each! Co prawda jedno duże łóżko nie było najlepszym dla nas rozwiązaniem, jako że podróż odbywaliśmy w dwóch facetów, ale problemem też nie. Zwłaszcza że my taka niekrewna rodzina…
Personel bardzo uczynny, uprzejmy, ale – co warte podkreślenia – nienachalny. Zrobią wszystko, o co poprosisz. Tuk tuk do świątyni? Zaraz i niedrogo. Curry? O której chcecie jeść? Wtyczka do gniazdka? Zaraz znajdę. Proście o cokolwiek, a będzie wam dane 😊 W gruncie rzeczy było tak w każdym miejscu, gdziekolwiek się zatrzymywaliśmy. A najważniejsze, że guesthouse organizuje na własną rękę safari w parku narodowym Udawalawe. I oto chodziło!
Safari w Udawalawe
Sri Lanka to plaże, wzgórza herbaciane i parki narodowe, gdzie żyją na wolności całkiem spore populacje słoni. Planując trip brałem pod uwagę Maduru Oya, Wasgamuwa, Udawalawe i największy i najsłynniejszy Yala. Ze względów lokalizacyjnych (bliskość od lotniska) wybór padł na Udawalawe. Nie mam porównania z innymi parkami, ale mogę śmiało powiedzieć, że safari w Udawalawe to był bardzo mocny punkt naszej podróży. Park narodowy jest naturalnym siedliskiem dla ok. 800 słoni. Spotkanie jednej czy dwóch słonich rodzin jest prawie pewne. Centralny punktem parku jest sztuczne jezioro powstałe po zbudowaniu zapory na rzece Walawe i oczywiście wokół zbiornika ulokowane są miejsca, gdzie najłatwiej natknąć się na zwierzęta.
Na safari najlepiej wybrać się z samego rana, po pierwsze żeby trafić na poranny ruch wśród zwierząt, po drugie, żeby uniknąć maksymalnego gorąca.
Wszystkie formalności i bilety załatwił nasz przewodnik z hotelu. Koszt organizacji safari przez Walawe Park View Hotel (jeep + wjazdowe) to 7400 RS (czyli 160 zł za 2 osoby). Turystów szczęśliwie dla nas niezbyt wielu – nieprzypadkowo przecież staram się omijać podróże w szczycie sezonu. Nie musieliśmy więc przepychać się między jeepami i aparatami do fajnego ujęcia.
Zdjęć nastrzelałem dziesiątki, żeby potem godzinami selektywnie wybierać te najlepsze. Najważniejsze w Udawalawe oczywiście były słonie.
Och, jaka to przyjemność zobaczyć na wolności całą żwawą rodzinkę zmierzającą do kąpieli.
Bez ujeżdżającego je mahuta (po polsku mówi się raczej kornak), dźgającego słonia ankusem (czyli prętem z hakiem)…
Poza słoniami i bawołami mieliśmy okazję ustrzelić trochę ptactwa…
Większego lub mniejszego…
Nie jestem ornitologiem, nie znam się na gatunkach. Podziwiam po prostu ich czystą urodę…
Udało nam się także podejrzeć rodzinę makaków, w czasie pełnych czułości zabiegów higienicznych…
Drogę czasem przebiegły nam większe ssaki…
lub nieco mniejsze, choć dłuższe, gadziny…
Nie mam żadnej wątpliwości, że gdybym miał jeszcze raz przyjechać na Sri Lankę (a dlaczegóżby nie?), to obowiązkowa będzie wizyta w kolejnym parku narodowym. Póki jeszcze można jakieś zwierzęta oglądać na wolności…
Udawalawe
Po spotkaniu ze zwierzętami, czas by spotkać się z ludźmi Sri Lanki. Na piechotę docieramy do Udawalawe Junction, czyli skrzyżowania głównych ulic, robiącego za centrum miasteczka. Dokładnie tak, jak lubię i po co jadę w odległe strony: dużo ludzi, hałas tuk tuków i starych autobusów, chaotyczna architektura, nieporządek, intensywne zapachy i lepki skwar! Niestety też dużo śmieci…
Jest oczywiście naturalna azjatycka życzliwość, uśmiech, częste prawie na każdym kroku „Hello, where do you come from?”. Lankańczycy chętnie pozują do zdjęć.
Jeden tylko raz przez cały pobyt ktoś poprosił o parę groszy za pozowanie do zdjęcia. Skoro tak gorąco i jesteśmy po długiej podróży, to może czas na zimne piwko? I tu niespodzianka: piwo i inne alkohole tylko w nieoznakowanym, „licencjonowanym” sklepie z alkoholem (wine store)! Najprawdopodobniej jedynym w miasteczku. Nie spytasz, nie trafisz.
Kupuje się przez małe zakratowane okienko. Ceny wszędzie takie same, urzędowe. Duża butelka lokalnego liona 260 rupii (czyli ok. 7 zł, tanio nie jest!).
Sri Lanka jest oficjalnie krajem socjalistycznym! Pamiętacie tamte czasy u nas? Kiedyś dla nas też było oczywiste, że od morza do Tatr, woda, piwo czy chleb kosztowały wszędzie tyle samo 😊
Nie wiem, czy przypadkiem nie naruszyliśmy jakiegoś prawa albo zwyczaju. Spożywając z butelki drogie a jakleże potrzebne zimne piwko, przysiadłszy się byle gdzie na murku, wywołaliśmy spore zainteresowanie. Nie było człowieka, który by się nam nie przyglądał wnikliwie i raczej bez uśmiechu.
Od tamtego dnia nigdy więcej nie piliśmy piwa „bezczelnie” na ulicy. Sri Lanka to jednak nie Tajlandia… Jeśli mowa o alkoholu, to niewątpliwym krajowym bohaterem jest pędzony smakowicie z ryżu arrack z żółto-zieloną etykietą.
Witryna sklepu, stosy pustych nakrętek (dlaczego zbiera się nakrętki w koszu przed sklepem?) i jednoznaczna odpowiedź sprzedawcy nie pozostawiają cienia wątpliwości. Arrack rządzi! Jeśli tylko możliwe, trzeba dokupić lód i colę – i oto Sri Lanka jest już nam trochę bliższa.
Street food? Nie wiem, jak na całej wyspie, ale tu w interiorze znaleźć jedzenie na ulicy niełatwo. Może w Colombo, może w Galle, może tam gdzie więcej turystów – ale przecież nie o jedzenie dla turystów nam chodzi. Typowych azjatyckich wózków z jedzeniem nie uświadczyłem. Trafiłem za to na mały “sklepik”, gdzie można było kupić na wynos gorące, smażone samosy i trudne do zidentyfikowania kulki warzywne. Żebym był zachwycony smakiem – nie powiem. To na pewno nie jest Tajlandia…
Mając trochę wolnego czasu w cudownej spiekocie wczesnego popołudnia w hotelu, postanowiliśmy uraczyć się zaskakującym zakupem. Oto w każdym sklepiku w Udawalawa widzieliśmy przy kasie garnuszki z wypalanej gliny przykryte szczelnie arkuszem papieru. Pytamy się, co to? Curd. Czyżby chodziło o… zsiadłe mleko? Serio? Tutaj? Czyżby jakiś relikt czasów kolonialnych? W każdym razie chłodne zsiadłe mleko, w konsystencji bardziej zbliżone do gęstego jogurtu „bałkańskiego”, w lankańskim upale smakowało naprawdę wyśmienicie!
A jutro będziemy próbować ujeżdżać inne dzikie istoty…
Pingback: Etap 0: Startujemy przez Pragę i Dubaj... - swoją drogą
Poki co tylko Colombo , a dokladniej lotnisko w Colombo….Kto wie moze kiedys?!
Fajna akcja z tym blogiem!
Bardzo polecam! Jeśli ktoś szuka czegoś trochę bardzej nieuropejskiego i nieluuksusowego (a przy okazji bardzo taniego) – to Sri Lanka jest wspaniała 🙂
Pingback: Etap 7: Tangalle Beach. O kozie, która była psem i małpach czmychających spod kół - swoją drogą
Pingback: Etap 7. Tangalle Beach. Żółwie, warany i inne ptaki laguny - swoją drogą